Po deszczowym dniu nic nie robienia schodze wczesnym rankiem z Otrytu we wskazane miejsce. Jestem trochę wcześniej, czekam pokornie pod drzwiami. Wychodzi Wiktor, wsiadamy do terenowego samochodu. Przekręca kluczyk - świeci się rezerwa, paliwo jest wymierzone, wystarczy na to, żeby dojechać do stacji po drugiej stronie granicy.
Wiktor opowiada o Ukrainie, o przejściu, legendarnych kolejkach, korupcji strażników ukraińskich, mówi, na co się przygotować i gdzie mnie zostawi. Teraz kolejki nie są ażtak duże, nie tak wcesnie rano, polska odprawa jest szybka, ukraińska już nie jest tak bezproblemowa. Wiktora trochę tu znają, nie robią problemów, gorzej ze mną, nie goliłem się od 2 miesięcy, broda jest gęsta, długa, a w paszporcie zdjęcie sprzed 7 lat, z podstawówki....
Celnik to patrzy na zdjęcie, to na mnie i wymownie kręci głową, nie może dopatrzeć się podobieństw między tymi obrazami, po chwili niepewności jednak odwraca paszport, odnajduje ostatnią w nim stronę i wbija pieczątke, możemy jechać.
Ale niedopełniłem jednej formalności, nie zgłosiłem wwozu aparatu, Wiktor każe udawać Greka, jakby co, że się podpisywało, ale pewnie zginął, każe iśc w zaparte lub wsadzić kilkanaście hrywien w paszport.
Polskie drogi jednak nie są takie złe, szczególnie, jesli przyrównać je do tych ukraińskich. Dziury są tak natarczywe i głębokie, że przez pewien most terenówka przejeżdża na dwójce.
Żegnamy się kilka km za przejściem, z wspólnego powrotu raczej nic nie wyjdzie, on bywa tu wczesnym rankiem, ja wręcz przeciwnie, nie zdąże tu wcześnie. Ile mam do przystanku, do miasteczka Chyrów? Nie wiem, nie mam dokładnej mapy, wiem tylko, że muszę się tam jakoś dostać, potem próbować przjechać przez Sambor do Lwowa, no to w drogę.
Nie uszedłem 100 metrów od stacji benzynowej, na której mnie wysadził, a juz słyszę "pryhodity". Facet przy kości, na motorze, odziany w kiepskiej jakości moro, myśle, tutejsza młodzież bawi się w wojsko, ale podchodze. "Pasport" pokazuje, od razu informuje że zdjęcie jest stare. Szuka pieczątki, z tyłu w bita, "chomu?" nie wiem, tak strażnik wbił. Po co przyjechałem na Ukrainę? Lwów zobaczyć. "Chomu" - podobno ładne miasto. "Piechotia?" nie, tylko do Chyrowa, potem autobus. Co chwilę tylko to "chomu, chomu", a ja chowam aparat, żeby się do niego nie przyczepił. Puszcza, motorek na którym siedzi dostojnie jak marszałek na koniu i odjeżdża w stronę granicy.
Zostaje sam w tej pustej wiosce, żywego ducha!
Drepcę, lekka mgiełka nadaje tajemniczości i magii tej krainie. Za mną wyjeżdża wóz w kierunku Chyrowa, na nim woźnica i cztery babuszki, pewnie na targ do miasta.
-Daleko do Chyrowa?
- Nie
Ich spojrzenia, jakby to określić, dające mi do zrozumienia, ze jestem intruzem, nie zachecają do dalszej rozmowy, mimo, że biedna szkapa porusza się niewiele szybciej niż ja na piechotę.
Wchodzę w miasteczko, ludzi przybywa, dziur nie ubywa, bieda aż piszczy, stare, zdezelowane rowery które mogłyby służyć za rekwizyty filmów wojennych, torowisko które już od jakiegoś czasu zarasta nieużywane, pół roku temu zlikwidowano ostatnią linię kolejową do Polski.
Dworzec autobusowy? Jest informacja, w niej obfita kobieta pije kawę wsród stosów papierów. Pytam o godzine odjazdu do Lwowa, o 9, spogladam na zegare, to ponad godzina, co by tu... siąde i pospisuje co widze.
Autobus podjeżdża po kilku minutach - nie aż tak się nie zasiedziałem, no tak! przecież to inna strefa czasowa.
Tłoczno jest, płace za bilet nie będac pewny, czy pojade do Lwowa, kwitu nie mam, przechodze na tył autobusu, brakuje miejsc siedzacych. Zagaduje mnie jakiś facet siedzacy obok, pyta, czy ja swój, czy z polsze? Nawiazujemy dośc miłą pogawędke, on zaraz wysiada, każe zajać w tedy jego miejsce i nikomu nie odpuszczać! Nieufnie, ale oddałem mu swój plecak, żeby mógł zajać mi miejsce.
Kierowca autobusu nie dba o pojazd, chociaz może i amortyzatory tez sa ukraińksie, przystosowane do takich nawierzchni. Wchodzac w zakręt cały przechyla się w przeciwną stronę, żwir i piach wzbija się w powietrze, kaleczy karoserie, można wyjrzeć przez szparę pod drzwiami, widok ten napawa jednak niepewnoscią.
W Samborze przesiadka, tak, to chyba był Sambor, plac przed dworcem kolejowym jak i autobusowym to mieszanina żwiru i błota, na szczęście zaschłego, Nie bardzo rozumiem co się dzieje, wsiadam jednak tam, gdzie wołają Lwiw i gdzie wsiadają współtowrzysze podróży z mojego autobusu. Dostaje miejsce na skrzyni, tuż przy kierowcy, tyłem do kierunku jady. Na przeciw mnie dziewczynka, jej matka coś do mnie mówi, ale z lekkim uśmiechem zakłopotania, odpowaidam, że ja nie stąd, ja nie roumiem... Podróż się dłuży, upał narasta, dziewczynka zaczyna wymiotować...
Wysiadam pod dworcem we Lwowie. Podobny do krakowskiego, sądeckiego, tarnowskiego i innych galicyjskich dworców budowanych przez Austryjaków, odnowiony z okazji EURO, w środku wspaniałe marmury, elektroniczne systemy informacji podóżnych, nowocześnie, zachodnio, do pewnego momentu... Wchodze do toalety, nie mam możliwości, płace te 2 hrywny, męskie wydanie babci klozetowej nie bierze, każe sobie zostawić na ladzie, za nim wisi papier, rozciąga rolke - mogę sobie urwać, jesli potrzebuje. Wchodzę do kabiny a tam brak muszli! Dziura w ziemi - jestem jednak na wschodzie...
Lwów miasto ładne, ale jestem niezadowolony, spodziewalem się, że znajde tu więcej polskości, prawda, już wiele lat panują tu najpierw sowieci, potem ukraińcy, może się łudziłem tylko. Starówka o koleinach i dziurach w drogach jednak całkiem urocza - ktoś w końcu zaczyna o nią dbać. Uniwersytet, Politechnika, Opera, kościoły, Rynok. Pozwalam sobie na piwo pod parasolkami - Lwowskie. Smakuje wybornie po całym dniu zwiedzania. Na wieczór zaczynam szukać noclegu, jak znajdę tani, to moge wywalić trochę kasy, jak będzie drogo, to idę na dworzec, będe sie błakał całą noc. Informacja turystyczna załatwia to za mnie, mam tylko adres, 50 hrywien, nie tak źle. Wieczorem jeszcze raz wychodze na miasto, teraz na luźno, bez plecaka. Powoli wszystko cichnie, robi się przyjemnie. Drugie piwo przekonuje mnie finalnie, że to jednak ładne miasto, wrażenia dopełnia Kino Kopernik, Adam Mickiewicz, i stara fasada polskiego sklepu z nabiałem.