Pobudka po ciepłej, pełnej gwiazd nocy. Trochę przeraził nas przejeżdżający po drugiej stronie krzaków traktor, szybko się zebraliśmy i znów ruszamy w drogę.
Kolejny dzień upału, Zaskakująco szybko na nizinach zaczyna brakować mi zwykłego widoku Jaworzyny Krynickiej przy śniadaniu, ale cóż... nikt nie mówił, ze będzie lekko.
Główną atrakcją dnia jest Lublin, największe miasto wschodniej Polski. Już na wjeździe uderza nas gorącem i smaży dobitnie. Na chodnikach gdzieniegdzie topi się asfalt.
Wjeżdżając na zamek, minąwszy stary browar Perły, od razu powitało nas 2 panów w garniturach (współczucie dla nich). Bez słów zrozumieliśmy, że nie jesteśmy mile widziani. Jak się potem okazało akurat wypada rocznica Unii Lubelskiej i na zamek zjeżdżają się prezydenci Polski i Litwy.
Cudownym uczuciem było wejść w chłodne mury bazyliki w Lublinie. Choć chwila wytchnienia.
Telefon do Marcina (specjalne podziękowania za nocleg i miły wieczór). Umówiliśmy się parę kilometrów za Lublinem. Zakupy i w eskorcie MZki jedziemy do Spiczyna.
Lodowata woda obmyła nas z kurzu i potu. Krótki serwis rowerów i siadamy przy grilu. Rozmowy do późna o motocyklach, prezentacja oryginalnej milicyjnej MZ, bezcenny widok tyczek obrosłych chmielem na tle łuny Lublina. I noc na sianie, sucho, miękko, nie ma robali...