Pobudka wcześnie, nie ma czas na siedzenie na polu namiotowym. Spakowany, po śniadaniu (konserwa) odbieram kaucje i spadam. Szybko się wspinam, drogę znam. Pogoda piękna. Ludzi mało. Plecak ciężki, ale to pierwszy dzień. Przeszedłem Wetlińską. Pod chatką krótka przerwa. Siedzę, patrze i pisze list. Jestem tutaj strasznie wyalienowany. Przebywający tu ludzie dalecy są od prawdziwych turystów. Sandałki, klapeczki, małe plecaczki, browarki, podziwiają widoczki, pstrykają zdjęciątka pozujac do nich. Wokół pełno szkła.
Zwijam się czym prędzej. Nie wchodzę do środka, to nie dla mnie. Idę na Carynską. Tam przyjemniej jest pusto. Chociaż wiater dmie jak oszalały. Miota mną jak szatan. Ale pięknie jest!
Schodze na Kolibę. Bardzo miły wieczór z szefową i parą gości.
Po upalnym dniu przychodzi wspaniała burza.