Baranie (jaja, jak dopisał turysta-wandal) we mgle, a to jedyny punkt widokowy na całej trasie. Cóż, trzeba tam będzie powrócić w takim razie. Do Tylawy mamy jeszcze parę godzin dreptania, ale pogoda cały czas się poprawia. Wchodząc do samej Tylawy już pieknie świeci słońce. Od jednej mieszkanki dowiadujemy się, że sklep pod którym się zatrzymaliśmy i pragniemy dokonać zakupów jest otwarty tylko w okreslonych godiznach w ciagu dnia, czekamy wiec na właściciela, który okazuje się bardzo miłym panem, daje schronienei przed deszczem, organizuje zagraniczny (słowacki) tani alkohol. Leje się piwo, powoli zbieramy się do pożegnania wierszoklety Adama, którego gonią terminy, i wracającej razem z nim Karoliny. Szkoda, że odłączyli się wczesniej, zwłaszcza Karolina ogarniała tę wycieczkę i była niezastąpioną mama i dyrektorem ds zaopatrzenia i żywienia.
Zabrali mase zbędnych nam rzeczy, m.in namiot - postawiliśmy wszystko na jedna karte, w razie deszczu nie mamy już gdzie spać. Około 15 też się zbieramy i idziemy w kierunku chatki studenckiej w Zyndranowej. Jak się okazuje, jest zamknięta, musimy spać na werandzie. Mały konflikt z mieszkającymi po sąsiedzku ludźmi, ale w rzece można się wykąpać, na otaczającej łące utopić się w bagnie. Spokój, cisza, przestrzeń.