Ostatnią rzeczą, jaką można zrobić to nazwać zwijanie tego obozu szybkim. Prawie 2 godziny... Nie licząc powrotu po zapomniane sztućce. Prognozy są optymistyczne, ale narazie u góry straszna mgła. Dodaje to pewnej magii zdjęciom cmentarza nr 51 z okręgu nr 1 Żmigród na Rotundzie. Coś stanęły prace remontowe...
To początek bólu stóp. Stóp przemoczonych od 2 dni, które już kawał drogi przedreptały pod ciężkimi plecakami, u jednego kolegi w nierozchodzonych butach, u mnie w już zachodzonych. Nie pomaga suszenie ich w sandałach. Za późno już na profilaktyke.
W Zdyni decydujemy się ominąć ostatni w ciągu 3 dni sklep, mamy mase chleba, konserw, troche alkoholu na szczęscie też się znajdzie. drepczemy szutrową drogą (to ona nas tak dobiła) aż do Radocyny. Nie korzystając z oferowanych tam miejsc noclegowych idziemy dalej, zagłebiając się w coraz to większe pustkowie. Nieopodal szkoły decydujemy się zejść z szutrowego gościńca i przenocować w krzakach. Teren nie jest dobry, stoimy pod tabliczką o bezwzględnym zakazie biwakoawnia i informujacą, że to tereny łowieckie gorlickiego koła "Dzik". Na rozwieszonym sznurku suszymy co się da, lodowata Wisłoka daje ukojenie zmęczonym stopom. Nastroje zaczynają się nam troche psuć, zmęczenie daje o sobie znac. Który to już? Czwarty? Piaty dzień?
Czwarty, jeszczce kawał drogi. Odliczamy każdy dzień do końca, z poczatku dla zabawy, ironicznie żartując "jeszcze tylko tydzień", dziś już z rozpaczą mówiąć: jeszcze pięć. Daje sie czuć lekką już tęsknote za tymi, którzy musieli zostać w domu.
Nie rozbijamy namiotów, jedynie Anka chce go mieć w obawie przed pająkami, reszta śpi w szeregu na glebie. Jest spokojna noc, księżyc cudownie wychodzi w pełni zza góry i przebija się przez liście.