Po krótkim śniadaniu ruszamy do Łańcuta. Szybko zmieniają się plany zwiedzenia zamku na zwiedzenie muzeum gorzelnictwa. Gdy jednak tamta druga opcja jest z przyczyn od nas niezaleznych niemożliwa do zrealizowania nikomu nie chce się wracać na zamek.
Po przerwie na deszczyk którą spędziliśmy pod mostem na Sanie szybok poruszamy się nadej. Nie mamy daleko, ponieważ poprzedniego dnia przejechaliśmy 170km, dziś tylko setka, wszystko po to, żeby przyjechać na umówiony nocleg za Lublinem dopiero kolejnego dnia i żeby pokonywane odległości były jakieś sensowne.
Poszukiwanie odpowiedniego kawałka lasu na rozbicie namiotu rozpoczęliśmy dośc wcześnie, ale szukaliśmy długo. Niestety tamtejsze lasy są zbyt małe żeby spokojnie w nich spać nie zważając na towarzystwo.
Po wykąpaniu się w śmierdzącym strumyku przystępujemy do rozpalenia ognia. Istna komedia i stosowanie zaobserwowanych w tv trików z sztuki przetrwania. W międzyczasie kończę i wysyłam plan kolejnej wycieczki, w tym razem czysto górskiej, chociaż nie bez rowera.
Osobiście podziękowałem za namiot. przyjemniej spać pod gwiazdami a z komarami i mrówkami, niż w namiocie.