Nigdzie się nie spieszy, leniwie zbieram graty, równie leniwie i trochę niechętnie opuszczam schronisko, drepcę nieprędko. Ledwo wyszedłem z lasu już mnie przyciął gość w budce i kazał płacić za wejście.
Kilkanaście minut asfaltem potem forsowne podejście na Bukowe Berdo. Jakoś nie mam ochoty na łażenie dziś. Bite dwie godziny leżenia w słońcu na połoninie. Słońce jest za mocne. Po jednym dniu stania na szosie i jednym marszu przez Połoniny boli mnie głowa, więc ide z podkoszulkiem - czapki nie wziąłem. Ma to pewne bardzo negatywe konsekwencje i nie chodzi tu o przegrzanie mózgu, lecz nosa. Podkoszulek nie chroni go przed promieniami i kończy się to oczywiście oparzeniem i w konsekwencji złuszczeniem zeń skóry.
Znów po wyleżeniu się i ogrzaniu starych kości ruszam w dół, do Mucznego. Sobotnie popołudnie w małej wiosce ciągnie się długo, na szczęscie znalazłem sklepij otwarty a to oznacza w ten upał tylko jedno - tankowanie. Zimny browar reguluje gospodarkę cieplną, hydrologiczną oraz witaminową organizmu, prawdziwe zbawienie. Dalej droga do Tarnawy. jeszcze 5km asfaltem, trudno, autobusem nie podjade...
Nie zabrałem jednej cholernie ważnej rzeczy - wkładek do butów! Szybko rezygnuje z spaceru w butach, lepiej się pomęczyć na piechotę. Asfalt rozgrzany, żadna to przyjemność łażenie po nim, po tych małych kamyczkach również.
Przyznaje, nie doszedłem, na kilometr przed końcem, gdy na chwile skończył się asfalt poddałem się. Schodzac w pewnym miejscu widzę na dole dwóch rowerzystów. Jeden strasznie się zatacza myśle - co jest? przecież nie jest stromo, żeby jechać takimi zakolami. Gdy podjeżdżają bliżej spostrzegam, że jeden z rękawków jego koszulki bezładnie powiewa, kierownice trzyma tylko jedna ręka...
Mam pecha dziś, nie będzie to spokojna noc. Na polu namiotowym w Tarnawie stoi kilkadziesiąd namiotów, w kazdym po 3-4 młodocianych - o zgrozo - ministrantów! Już spodziewam się modlitw do późnych godzin wieczornych i kolejnej serii już od 6 (w sumie i tak wstaje wcześnie, żadna to dla mnie róznica)
Na szczęscie wśród opiekunów znajdują się ludzie warci uwagi, właściwie dwójka, ale przynajmniej się nie nudze próbując zasnąc w tym gwarze.
Gdy już ministranci poszli spać pojawiła się gitara i leciwy już ksiądz, imienia nie pamiętam, zaczął podśpiewywać piosenki wcale nie religijne. Wymienił porozumiewawcze spojrzenie z jednym starszym opiekunem i zaraz pojawiła się wiśniówka. . W tedy właśnie zrobiło sie już całkiem miło, szkoda, że była prawie 1. a pobudka o 6....