Niedzielny poranek wita niemiłą niespodzianką i nie jest to kac. Moja "środkowa" opona, owszem, już swoje przejechała, nie wytrzymała obciążenia przyczepy i naturalnie zakończyła swój żywot. Szczęśliwie Koń wypatrzył poprzedniego dnia w kontenerze jakiś stary rower - jest niedziela, więc może go nie sprzątneli jeszcze. Podjeżdżamy jest! Opona Barum, wiek szacowany na 27 lat, ale jeszcz sporo bieżnika i mało spękana. I tak nie mamy wyboru, zakładamy, pompujemy i jedziemy dalej.
Pogoda jest świetna, ale prześladują nas pękające gumy. (Pierwsza taka awaria miałą miejsce już drugiego dnia) Tej niedzieli zatrzymywaliśmy się co najmniej jeszcze 3 razy, aby łatać dętki.
Zwiedzamy Opavę i przesuwamy się już coraz zbliżej granicy. Nie mogąc znaleźć noclegu na polu namiotowym wybieramy najprostrzą i co istotne najtańszą opcje - las za spokojną wsią. Odchodzimy kilkadziesiąd metrów od szosy, żeby nie zostac łatwo znalezionym, a potem spać. bez rozbijania namiotu i żadnych ceregieli. rano wstajemy i wracamy!